10 miejsc, które warto odwiedzić w Pai

"Musicie jechać do Pai!" - w rozmowach o naszej podróży to hasło padało wyjątkowo często. Słyszeliśmy, że Pai to małe, "backpackerskie" miasteczko położone w górach, w którym można się zrelaksować, pobawić i wybrać na trekking. Ekstra, jedziemy! :)


Pai leży 145 km na północny zachód od Chiang Mai. Można tam dojechać mini busem z dworca autobusowego Arcade w CM za 150 THB (17 zl) od osoby. Podobno jeździ też jeden zwykły, duży autobus ok 7 rano i kosztuje połowę tej ceny, ale nie sprawdziliśmy, bo nasza podróż zaczęła się rano w Chiang Rai i nawet byśmy na niego nie zdążyli. Zawiła trasa przebiega przez góry. Podobno pokonuje się tam aż ponad 720 zakrętów! Internet poleca zabrać ze sobą woreczek pomocny w razie kłopotów żołądkowych, albo żucie imbiru. Ja nigdy nie miałam żadnych problemów w stylu choroby lokomocyjnej, ale muszę przyznać, że w busie do Pai nie czułam się najlepiej ;] nieźle nas wytrząchało! Po 3 godzinach zakręconej jazdy dotarliśmy na miejsce. Na malutkim dworcu w samym środku miasteczka mieści się jedynie kilka małych busów. Zaraz za rogiem, przez tzw. Walking Street, w każdą stronę sunie tłum rzeczonych backpackersów. Jedni pieszo, inni na skuterach, jedni wyglądają jak u siebie w domu, inni jeszcze z plecakami i mapą w drodze do hostelu. Omijamy taksówkarzy i idziemy do BB Hostel. Po paru minutach checkinujemy się do naszych piętrowych łóżek. Wybraliśmy ten hostel bo był niedrogi i miał w cenie śniadanie. 170THB od osoby za noc, czyli niecałe 20zł. Hostelowe śniadanie ułatwia życie z rana, no i jest kawa. To ważne :) 

Pai to istotnie mała mieścina. Składa się z kilku ulic na krzyż, wzdłuż których ciągną się dziesiątki knajpek, kawiarni, restauracji, biur podrozy i sklepików. Do tego w niedalekiej odległości od centrum można znaleźć wiele ciekawych przyrodniczo miejsc. Zwiedzanie ułatwia fakt, że wypożyczenie skutera nie stanowi żadnego problemu, nawet, jeśli nie ma się prawa jazdy. Nie dość, że są tanie (od 100THB, 10zł, za 24h) to do tego policja w ogóle nie zwraca uwagi na turystów. Można jeździć do woli bez prawa jazdy, nie martwiąc się o zgarnięcie mandatu. Według mnie jest to jakiś spisek między policją a wypożyczalniami skuterów. Może zamiast "mandatów" władze dostają łapowki od biznesmenów? :) w każdym razie na skuterach zarabiają też szpitale bo zabandażowanych turystów widać na ulicach wielu ;) na szczęście nam udało się wyjechać z Pai bez uszczerbku na zdrowiu! Kuba miał już trochę doświadczenia z Birmy i szybko opanował skuter. 

W Chiang Mai poznaliśmy parę fajowych Polaków, Olę i Piotrka. Okazało się, że mieszkają na Islandii, tak jak my kiedyś :) od razu zawiązała się nić porozumienia. Okazało się, że Ola i Piotrek będą jeszcze w Pai w dniu naszego przyjazdu, więc umówiliśmy się na wieczorne piwko :) Było bardzo miło, siedzieliśmy nad rzeką na ławeczce i rozmawialismy długo i o wszystkim. Ola i Piotrek są super, zresztą zobaczcie sami: www.facebook.com/zarchiwumpodroznika

Wracając do tematu, co zatem warto odwiedzić w Pai? (Kolejność przypadkowa)

1. Walking Street

Wspomniana wczesniej Walking Street to ulica w samym centrum Pai, która zamykana o 18:00 dla ruchu samochodowo-motorowego zmienia się w długi, kolorowy targ. Można tam kupić hippie ciuszki, pamiątki, rękodzieło, biżuterię no i mnóstwo jedzenia. Przemierzaliśmy tę ulicę wiele razy objadając się ulicznymi przysmakami. Kuba najczęściej decydował się na sushi. Można tam znaleźć meksykańskie burrito, falafel, wegańskie tortille, ogromne naleśniki, spring rollsy (np. z bananem polane Nutellą), pierożki gyoza, pizzę, pad thaie, szaszłyki, owoce, smoothie, grillowaną kukurydzę, pyszne roti...Można by wymieniać bez końca. Jest też sklep, w którym za 10THB (1zł) kasjer sprzedaje 40-mililitrowe banie lokalnego alkoholu. Oczywiście próbowaliśmy ;) pachniało nieco jak słabe whisky, smakowało jak słabe whisky wymieszane z wódką. No tak, 1zł ;) duże piwo w knajpie kosztuje tam ok 100 THB, czyli 10zł. W sklepie połowę tej ceny. W pubach często gra muzyka na żywo, głównie jest to śpiewający hity gitarzysta. Jest też kilka większych klubów, a w jednym z nich Kuba zagrał nawet seta :) Sprgnieni mocnych wrażeń nie wyjadą z Pai rozczarowani, dzieje się tam dużo, szczególnie w weekendy.











2. Lod Cave

Lod Cave to największa jaskinia w jakiej byliśmy do tej pory. Można do niej dotrzeć wykupując wycieczkę w jednej z licznych agencji lub dojechać tam skuterem. My oczywiście wybraliśmy te drugą opcję. Trasa do Lod Cave prowadzi przez góry i mierzy ok 50km. Droga jest bardzo kręta, więc dobrze mieć już jakieś doświadczenie w jeździe skuterem, bo wjazd pod górkę serpentynami może okazać się dość wymagający. Na szczęście droga jest w bardzo dobrym stanie i porządnie oznakowania. Kuba spisał się na medal :) Było pięknie.


Do jaskini można wejść tylko z przewodnikiem i porządną lampą. Usługę przewodnika można wykupić w budce kilkaset metrów przed jaskinią. Kosztuje to 450 THB za grupę max 3 osób. Zgodnie ze wskazówkami z Internetu minęliśmy budkę i poszliśmy pod samą jaskinię znaleźć przewodnika na własną rękę, bo podobno jest taniej. Okazało się, że nie ma tam jednak żadnych free lancer'ów i musieliśmy wrócić do budki. Nie ma wyjścia. Trzecia osoba do grupy też się nie znalazła, same pary. Zapłaciliśmy 450 THB i Pani z latarnią machnęła, że mamy iść za nią.


Pani po angielski umiała powiedzieć "be careful, your head" "photo, beautiful", "monkey head", "crocodile" i parę innych zwrotów. Lepsze to niż nic :) Sama jaskinia zrobiła na nas ogromne wrażenie. Jest na prawdę bardzo duża, a formacje skalne w jej wnętrzu też imponujących rozmiarów i kształtów. Jest tam stalagnat, który ma ponad 20 m wysokości i ze dwa-trzy metry średnicy. Po drodze mijaliśmy skały przypominające małpę, krokodyla, Buddę, głowę orła, tak mówiła Pani przewodnik. Słychać było piski nietoperzy i przeciągłe "łaaaaaał" wydobywające się co chwilę z moich ust. Jaskinia dzieli się na trzy części, do ostatniej z nich zwanej Coffin Cave, dopływa się na bambusowej tratwie. Są tam pozostałości po drewnianych trumnach, które świadczą o tym, że jaskinia była zamieszkana ponad 1400 lat temu. Sam "rejs" tratwą też był ekstra. Powoli płynelismy przez wielki, ciemny tunel słysząc tylko piski nietoperzy, a razem z nami duże czarne ryby, czekające na chrupki, które można kupić przed wejsciem. Po chwili wpadać zaczęły promienie światła i naszym oczom ukazało się wyjście z jaskini z drugiej strony góry. Wielkie okno na bujny las i wapienne, białe skały. Na prawdę, polecamy odwiedzić Lod Cave! 






3. Wodospad Pom Boc

Można do niego dojechać skuterem i po krótkim spacerze od parkingu jest się na miejscu. Wodospad jest bardzo urokliwy, ale raczej pełny ludzi. Nie ma co liczyć na samotne pluskanie się w górskiej wodzie. Fakt, że można się przy nim wykąpać sprawia, że jest tam zwykle wiele osób. Niemniej jednak nam się podobało i też poszliśmy się zamoczyć. Woda zzzimna, bo prosto z gór, miło orzeźwiająca. Wstęp wolny.



4. Land Split 

Land Split to przykład tego, że nie warto się w życiu poddawać ;) pewien Pan miał w posiadaniu ziemię, na której uprawiał swoje rośliny, między innymi hibiskus, papaje, banany, bazylie i słodkie ziemniaki. Pewnego dnia w roku 2008 ziemia zatrzęsła się i pękła. Dosłownie nagle na jego terenie powstał mini kanion. Pan zamiast załamać ręce i popaść w rozpacz postanowił przemienić farmę w atrakcję turystyczną. Genialne. Pan postawił małą budkę, w której częstuje odwiedzających tym, co zbierze na swojej plantacji. Do tego robi też przetwory. Hitami są świeży sok i powidła z bordowych kwiatów hibiskusa. W zamian za smakołyki należy zostawić co łaska lub kupić któreś z przetworów. My skusiliśmy się na dżem bo był przepyszny! Zjedliśmy cały słoik do tostów serwowanych na śniadania w hostelu :) 




5. Bamboo bridge 

Jest to długi bambusowy mostek, który prowadzi przez malownicze pole ryżowe. Wstęp kosztuje 30 THB, a spacer tam i z powrotem trwa ok. pół godziny. Jest bardzo ładnie i spokojnie, można sobie odpocząć :) Na zdjęciach widać, że ryż jest już koloru złocistego, nie intensywnie zielony jak zwykle się go przedstawia. To dlatego, że już dojrzał i czas na zbiory. W polach często widać było pracujących rolnikow, których stożkowe kapelusze wystawaly nieco ponad poziom ryżu.




6. Mae Paeng

Znany jako Slippery Waterfall, to wodospad położony parę kilometrów na zachód od Pai. Można się w nim kąpać i, dla bardziej odważnych niż ja :P z niego zjeżdżać. Woda tak wygładziła skały, że przypominają one teraz zjeżdżalnie. Nie jest tam zbyt wysoko, ale woda płynie dość szybko no i jest zimna. My byliśmy przy wodospadzie wieczorem więc zrezygnowaliśmy z kąpieli. Jest tam zwykle sporo osób, ale wciąż jest to miejsce warte odwiedzenia w ciepły dzień. Wstęp wolny.


7. Biały Budda 

White Budda to wielki posąg Buddy górujący nad Pai od wschodu na zboczu góry. Wybraliśmy się tam na zachód słońca. Można wjechać skuterem prawie pod sam posąg. Na szczycie czekało już wiele osób, ale jest to faktycznie dobre miejsce na oglądanie jak zachodzi słońce i jak kolory nieba powoli przenikają się aż zaleje je granat i nastanie noc. Zjezdzajac ze wzgórza natrafilismy na jakiś pochód, który blokował całą drogę. Poszliśmy zbadać sprawę. Pochód składał się z panów grających na bębnach, dzwonkach i talerzach; pań ubranych w tradycyjne stroje; osób niosących długie, kolorowe totemy; postaci przebranych w stroje jakichś stworów, z których jeden przypominał smoka. Było też dużo osób niosących lampiony. Stwory tanczyły w rytm wybijany przez muzyków i pochód szedł powoli w górę, w stronę Buddy. Postanowiliśmy jechać na kolację i wrócić później zobaczyć co będzie się działo. Okazało się, że Tajowie (przynajmniej w Pai) oprócz pełni księżyca świętują też Half Moon, w połowie cyklu księżycowego. Na wzgórzu pod Buddą ustawiono scenę, na której swoje tradycyjne tańce prezentowały Panie, które mijaliśmy wcześniej. Totemy stanęły w ogniu, fajerwerki wystrzelily, a lampiony poszybowały w niebo. Miła niespodzianka :)













8. Wodospad Mae Yen

Największą atrakcją związaną z tym wodospadem jest trasa, którą należy pokonać, żeby do niego dotrzeć. Parę kilometrów na północny wschód od Pai rozpoczyna się szlak. Można tam zostawić skuter lub dojść pieszo z miasteczka. Są ładne, kolorowe znaki, które na początku wskazują kierunek i motywują do drogi, jest też tablica informująca o zakazie wstępu ze względu na duże niebezpieczeństwo. Hm, no risk no fun! 7-kilometrowy szlak do wodospadu prowadzi przez dżunglę. Podczas trekkingu trzeba przejsc przez rzekę plus minus 38 razy! I nie mówię tu o chodzeniu po mostkach, ale o wejściu do wody i przejściu przez nią nogami. Dlatego też idąc tam dobrze jest wyposażyć się w dobre sandały trekkingowe, takie, które można zamoczyć i iść w nich dalej przez góry i lasy. Ściąganie butów za każdym razem byłoby męczące, a japonki zdecydowanie odpadają. Trzeba też zabrać ze sobą jedzenie. Koniecznie. Z jakiegoś dziwnego powodu my tego nie zrobiliśmy i szybko zaczęliśmy żałować...Na początku trasy jeden ze znaków mówi, że do wodospadu idzie się 2h. Nic bardziej mylnego. Nam zajęło to około 3,5 godziny, a pod koniec szliśmy już dość szybko ;) Potem jeszcze trzeba wrócić! Droga przez las jest mimo to na prawdę super. Rosną tam fascynujące rośliny, powykręcane drzewa, oplatające je pnącza, kolorowe kwiaty, bambusy, palmy, żyją tam przeróżne zwierzęta w tym dużo kolorowych insektów. Przechodzenie przez wodę też jest ekscytujące :) czasem trzeba uważać bo nurt jest dość szybki, kamienie śliskie, a piasek grząski, ale w większości przypadków zamoczenie nóg to raczej ulga dla zmęczonych stóp i przyjemne orzeźwienie. Wodospad sam w sobie nie zrobił na nas piorunującego wrażenia, aczkolwiek jest ładnie położony w środku gęstego lasu i można się pod nim wykąpać. Najciekawsza jest jednak droga jaką trzeba do niego przejść. Ta ścieżka, która co chwilę przeplata się z rzeką jak warkocz, to okazja na super trekking, który można zorganizować sobie na własną rękę i to zupełnie za darmo.











9. Kanion Kong Lan 

Kanion leży ok. 8 km na południe od centrum Pai. Dowiedzieliśmy się, że jest to świetne miejsce na obejrzenie zachodu słońca i tak zaplanowaliśmy dzień, żeby znaleźć się tam koło 17:00. Na parkingu zastaliśmy mnóstwo skuterów. Kanion w Pai co prawda nie przypomina Grand Canyon'u z USA (nie dajcie się zwieść agentom turystycznym ;)) ale jest na prawdę ciekawym zjawiskiem. Szczególnie, jeśli przez ostatnie kilka dni chodziło się po wilgotnej dżungli, polach ryżowych i wodospadach, można się nieco zdziwić wkraczając w bardziej pustynny i suchy klimat, gdzie piaskowcowe zbocza dorastają drzewa iglaste. Kanion jest sporych rozmiarów i można eksplorować go chodząc po wydeptanychnych ścieżkach. Uwaga! Nie ma tam żadnych barierek ani innych zabezpieczeń. Trzeba stawiać nogi bardzo ostrożne, bo jest wysoko i chodzi się po piasku! Nie wiem jak Ci wszyscy ludzie w japonkach dają radę ;) Jak do większości atrakcji w Pai, do Kanionu wstęp też jest bezplatny.






10. Gorące źródła

W okolicy Pai znajduje się kilka naturalnych, gorących źródeł. My trafilismy akurat na takie, które są bezpłatne, ale slyszelismy, że w innych trzeba zapłacić za wstęp nawet ok 300THB. Sai Ngam Hot Spring polecił nam nasz recepcjonista i wybraliśmy się tam po drodze wracając z Lod Cave. Trasa nie jest zbyt dobrze oznakowana, więc musieliśmy raz zawrócić i zdać się na mapy w telefonie. Te gorące źródła wyglądają jak fragment płytkiej górskiej rzeki, która powoli wije się przez las. Woda ma przyjemną temperaturę, jest ciepła, ale nie za gorąca, w sam raz żeby chwilę poleżeć i się odprężyć. Nie było tłumów, może kilkanaście osób. Wydaje mi się, że te płatne źródła mogą być bardziej imponujące i woda jest w nich na prawdę gorąca, ale Sai Ngam to fajne miejsce na przystanek po długim dniu zwiedzania. Jeśli ktoś chciałby spędzić więcej czasu w basenach termalnych to pewnie warto rozważyć pozostałe źródła, np Tha Pai.

Jak widać w Pai jest co robić. My spędziliśmy tam 5 nocy i zupełnie nie chciało się nam wyjeżdżać. Najlepsze jest to, że jest tam tak wiele ciekawych miejsc do odwiedzenia w niedalekiej odległości od miasteczka. Do tego prawie wszystko jest bezpłatne. No i te skutery. My wypożyczylismy nasz na 4 dni i codziennie jeździliśmy sobie w inne miejsce. Choć w samym Pai panuje dość imprezowa atmosfera to spokojnie można od niej uciec w las (dosłownie) albo wybierając jakiś klimatyczny hotelik na uboczu. Vibe jest na prawdę przyjemny i można się tam porządnie zrelaksować. Dobre jedzenie, piękna natura, fajni ludzie i niedrogo - czego chcieć więcej. Coś czuję, że jeszcze kiedyś tam wrócimy :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Refleksje z kokosowego gaju

Birma - Yangon