Refleksje z kokosowego gaju

Dawno nic nie pisalam...nasza podróż przez Wietnam i Kambodżę odbyła się w jakimś kosmicznym tempie, a do tego zepsuł się mój tablet, więc zupełnie straciłam apetyt do tego, żeby pisać bloga na telefonie. Teraz bierzemy udział w workawayu niedaleko Bangkoku i mamy dużo wolnego czasu, może to dobra okazja, żeby coś jednak naskrobać. Od razu powiem, że ten wpis pełen jest szczerych refleksji, które nie zawsze oblane są lukrem, ale często nieco gorzkie, a przynajmniej słodko kwaśne. Cała prawda o doznaniach z długiej podróży.


Jak planowaliśmy nasz wyjazd do Azji to daliśmy sobie trzy miesiące na zobaczenie kilku wybranych krajów. Trzy tygodnie tu, trzy tygodnie tam. Wydawało się nam, że to bardzo dużo czasu, że na luzie przejedziemy sobie przez Azję płd.-wsch. Jak się okazalo 3 miesiące to tutaj bardzo mało czasu ;) Przynamniej na to, w jaki sposób zdecydowaliśmy się podróżować. Chcieliśmy zobaczyć dużo rzeczy, bo tak dużo jest tu ciekawych, wyjątkowych i pięknych miejc. Niektóre kraje różnią sie znacząco na północy i południu, w górach i nad morzem...Chcieliśmy poznać ich różne twarze, kuchnie, zwyczaje. No i nawet się nam udało, ale czasem kosztowało nas to dużo energii, nerwów czy zdrowia. Jeździliśmy często autobusami, a tutaj autobusy to pędzące, wielokołowe lodówki (czasem też z dodatkową opcją wirowania). Klima daje na maksa, a ludzie przygotowani na zmianę klimatu zakładają w środku czapki i kurtki. Jeśli coś pójdzie nie tak, choroba gwarantowana. Mnie dopadło raz, a potem, zanim zdążyłam się dobrze wyleczyć, drugi raz. Nazwałam to 'air conditioning disease'. Niekończący się katar i kaszel, którego nie życzę nikomu, ciągnęły się za mną przez kilka tygodni, doprawiane co chwilę zimnymi podmuchami z wszechobecnych klimatyzatorów i wiatraków. Także jakby co, pamietajcie, żeby wsiadając do busa w Azji mieć ze sobą coś na mroźne warunki komunikacji publicznej ;] Kubę z kolei, ze względu na jego wysoki, jak na tutejsze warunki, wzrost (1,85m) i nieco krzywy kręgosłup, też trochę powyginało i wygniotło podczas licznych przejazdów. To tyle na temat zdrowia.





Inna sprawa jest taka, że będąc ciągle w drodze i zmieniając często miejsca, trzeba non stop myśleć o takich rzeczach jak nocleg, jedzenie, transport, plan na dany dzień. Tzn pewnie nie zawsze trzeba...ale my na przykład nie mieliśmy zbyt wiele czasu na włóczenie się po miastach w poszukiwaniu taniego hostelu. Często dojeżdżalismy na miejsce w nocy lub zmęczeni i woleliśmy mieć coś już zarezerwowane. Co ciekawe często okazywało się, że rezerwując przez portal jest po prostu dużo taniej niż bezpośrednio.

Nasz plan często zakładał, że za na przykład dwa dni jedziemy dalej. Czyli bardzo szybko. Chcieliśmy wykorzystać ten czas jak najlepiej, wiedzieć z góry co i jak chcemy zobaczyć, gdzie zjeść itp..Robiliśmy research przy pomocy przewodnika książkowego, tripadvisora czy blogów. Zmierzam do tego, że bardzo dużo czasu spędziłam gapiąc się w telefon, wertujac różnego rodzaju pokoje: dwójki, twiny, dormitoria większe i mniejsze, ze śniadaniem albo bez, z wiatrakiem albo klimą, blizej centrum, bliżej dworca, takie, śmakie i owakie. Czytając różne blogi po angielsku, po polsku, odnośnie jedzenia czy tego co warto zobaczyć. Czytając porady dotyczące transportu, czy lepiej pociągiem czy autobusem? Sleeperem przez noc czy na raty? Może autostop? Opcji jest bezmiar przez co wybór pochłaniał bez reszty. Jesteśmy juz starzy więc nie zawsze mieliśmy ochotę na najtańszy, obskurny pokój z grzybem i robalami ;) koniec końców, w tym naszym ekscytującym pędzie przez nowy, nieznany kontynent, energię zrzeraly nam takie oto przyziemne sprawy.





Okazało się też, że bywamy dla siebie czasem nieznośni i trzeba było sobie z tym jakoś radzić. Mnie na przykład łatwo wyprowadzić z równowagi, szczególnie w tlumie, albo jak się dzieje dużo rzeczy na raz, a tutaj często panują takie okoliczności). Co również ważne,  większość moich podróży (i przez życie i przez świat) odbywałam do tej pory solo, więc odnalezienie się w nowych, wspólnych warunkach też nie należy do najłatwiejszych. Taka właśnie szkoła życia. Udało się nam nawzajem nie pozabijać, chociaż bywało różnie ;) myślę, że to nasz wielki sukces. Jeszcze długa droga przed nami ale jestem dobrej myśli.


Co jeszcze, co jeszcze...a, jedzenie. Wege szamki w Azji jest mnóstwo. Są tu na prawdę pyszności wprost z najgorętszych snów weganina, mock meat, słodycze, owoce, zupy, curry, tofu, samosy, sajgonki, sałatki, lista nie ma końca. Ale nie zawsze ;) czasem trafialiśmy w takie miejsca, gdzie trudno było znaleźć coś, co bylibyśmy gotowi zjeść. Chodziliśmy, szukaliśmy i nic. Albo samo mięso, albo nie szło się dogadać, albo ochocze "yes yes" w odpowiedzi na rozne formy przekazania idei "no meat" brzmiało na tyle podejrzanie, że szliśmy dalej. I tak się kilka razy nieźle nachodziliśmy, zanim coś udało się upolować. Takie sytuacje są frustrujące, ale na szczęście tez rzadkie. W wietnamie dowiedzieliśmy się o wegańskiej kuchni "chay" będącej w zgodzie z wywodząca się ze starożytnych wierzeń indyjskich ideą Ahimsa, czyli kompletnego braku przemocy wobec wszystkich istot żywych. Najpoważniej do tej idei podchodzą wyznawcy dźinizmu, dla których jest ona jednym z pięciu podstawowych filarów ich filozofii. Sam Mahatma Ghandi propagował ideę 100% non violence i oprócz swojego talerza starał się ją również zasiać w polityce (ciężka sprawa).







Wracając do tematu, do tej pory na naszej drodze oprócz wspaniałych przygód napotykalismy też na różne kłody rzucane przez życie pod nogi. Czasem ciężko przez nie skakać w japonkach 😎 i można się potknąć, ale ahoj przygodo jedziemy dalej :)

Oczywiście nasza trasa pełna jest cudownych chwil, zachwytów i uśmiechów. Często mówimy "woooow", "nieźle, co?", "ale ekstra", "jakie piękne", "ale zajebiste" (to najczęściej przy jedzeniu), "meeega" itp itd. Byliśmy już na rajskiej wyspie, przebrnęliśmy przez kilka granic lądem bez żadnych kłopotów, wspięliśmy się na 3600 schodów, ogladalismy piękne wschody i zachody słońca, jeździliśmy skuterem po górskich serpentynach (bez wypadku :O), spędziliśmy moje urodziny w świątyniach Angkoru, pędziliśmy na stopa ciężarówką przez Birmańskie góry, spaliśmy w monastyrze, biegliśmy przez dżunglę, kąpaliśmy się w wodospadach, a teraz jesteśmy na plantacji kokosów w Tajlandii i budujemy domek z gliny...






Wszystkie wzloty i wszystkie upadki są ważnymi częściami tego doświadczenia i powodują, że jest ono pełne i wartościowe. Mam nadzieję, że wrócimy do domu madrzejsi :D bo opaleni i najedzeni to na pewno 😎




Komentarze

  1. Szczęśliwego kolejnego roku pełnego podróży, wyzwań, ale i spokoju i czego tam jeszcze chcecie.... 😘😘😘

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Birma - Yangon

10 miejsc, które warto odwiedzić w Pai