Pochłonięci przez Bangkok

Cześć!
Od naszego ostatniego wpisu minęło kilka dni i mimo, że dotarliśmy do pierwszego z celów naszej podróży nic nie pisaliśmy. A to dlatego, że Bangkok nas pochłonął totalnie. To miasto jest niesamowite!

Ale wróćmy do początku. We wtorek rano wylądowaliśmy w Tajlandii na lotnisku Suvarnabhumi. Od samego wyjścia z terminalu poczuliśmy temperaturę która zwala z nóg. Nie sądziłem, że będzie aż tak gorąco. Wsiedliśmy do klimatyzowane autobusu i ruszyliśmy w stronę tajskiej stolicy. Obawiałem się, że utkniemy w korkach, ale nie było tak źle. I tak przespaliśmy większość trasy ( Niewiele spałem podczas lotu z Kijowa. Standard jest dość niski, ale mają chociaż filmy na dużym ekranie ). W Bangkoku wysiedliśmy koło Kao San Road. Można to przyrównać do obudzenia się w klubie podczas imprezy - głośno, tłoczno i kolorowo. Początkowo nie wiedzieliśmy w którą stronę powinniśmy iść, ale tu na szczęście z pomocą przyszła aplikacja Maps.Me, którą polecamy podróżnym. Oczywiście kierowcy tuk tuków nie pozostawali obojętni wobec nas i oferowali swoją pomoc za odpowiednią ( z ich perspektywy) opłatę. Uwaga! Są wszędzie tam gdzie Ty i łatwo nie dają za wygraną. Jedyne co pozostaje to odwzajemnić ich uśmiech i podziękować lub,  targować się, jeśli mamy ochotę na przejażdżkę.
Do naszego hostelu przy przecznicy Samsen Road trafiliśmy po kilku minutach spaceru. Okolica okazała się być spokojnym i idealnym dla backpackers'ów miejscem. Jest tu sporo hosteli i dobrego jedzenia w przystępnych cenach. W dodatku odjeżdża stamtąd autobus numer 53, którym dojedziemy zarówno do najpopularniejszych zabytków w okolicy takich jak pałac królewski czy świątynia Wat Pho, oraz do China Town i dworca kolejowego Hualamphong.

Pierwszego dnia z racji tego, że byliśmy zmęczeni po locie i nie znaliśmy miasta postanowiliśmy skupić się na eksplorowaniu najbliższej okolicy. Obraliśmy kierunek na wspomnianą wcześniej Khao San Road.

Przemierzaliśmy kolejne przecznice i z każdą kolejną minutą nasze uśmiechy robiły się coraz szersze. Ulice Bangkoku tętnią życiem i można znaleźć na nich wszystko. Zwłaszcza jedzenie jest tutaj wszechobecne. Spoglądaliśmy to na stoiska z lokalnymi przysmakami to na siebie i tylko zacieraliśmy ręce, gotowi by ruszyć do "ataku".  W pierwszej kolejności skusiły nas soczyste owoce -   mango i ananas. Są pyszne i są wszędzie, więc można się nimi raczyć w każdej chwili.  Warto pamiętać, że w najbardziej turystycznych miejscach ich ceny mogą być dwa razy wyższe niż kilka kroków dalej. Porcja owoców kosztuje zwykle około 20 batów. Te smakołyki zadowolą chyba każdego, niestety nie zapełnią żołądka na długo. Oznaczało to, że szybko sięgnęliśmy po tajską specjalność, czyli pad thai. Zatrzymaliśmy się przy Rambuttri Road, która jest chyba drugą najbardziej obleganą przez turystów ulicą w Bangkoku. Na szczęście byliśmy na jej mniej zatłoczonym odcinku, więc w spokoju mogliśmy spożyć posiłki, a i ceny ne były wysokie. Ulica ta, jak i kilka innych w okolicy, pełna jest stoisk z jedzeniem, napojami oraz pamiątkami i gadżetami dla turystów. Nie obyło się bez zakupów podczas, których ćwiczyliśmy swoje umiejętności targowania się. O tym, że w tej części świata jest to na pożądku dziennym chyba nie trzeba wspominać. Polecamy zwłaszcza spróbować swoich sił podczas kontaktu z kierowcami tuk tuków, bo w tym przypadku można wynegocjować cenę, która stanowi 30-50% tej zaproponowanej przez tajów.

Po obiedzie przyszła pora na Khao San Road i tutaj nastąpiło małe rozczarowanie. To miejsce przypomina zakopiańskie Krupówki w szczycie sezonu. Jest tu sporo tandetnych pamiątek i koszulek z postaciami znanymi z zachodnich telewizji, a ceny są mocno zawyżone. Co kilka kroków zaczepiał nas ktoś oferując tajski masaż, piwo za cenę lepszą niż w barze obok, garnitur szyty na miarę lub inną świetną rzecz której nie powinniśmy przegapić. Szybko się stamtąd "ulotniliśmy" mijając stoisko z pieczonymi robakami ( na spróbowanie których się skusiłem ) i udaliśmy się do najbliższej przystani na rzece Chao Praya. 

Tym tanim (15 batów / przejazd) środkiem transportu udaliśmy się na południe podziwiając po drodze miasto  tonące w różu zachodzącego słońca. Wysiedliśmy na stacji Pak Klong Talat z zamiarem udania się do China Town, do którego ostatecznie nie trafiliśmy. Zamiast tego spacerowaliśmy między straganami na targu kwiatowym, który swoim rozmiarem przypomina raczej dzielnicę aniżeli małą giełdę kwiatową. Kwiaty w Bangkoku są wszechobecne, widać je zwłaszcza w licznych świątyniach buddyjskich i ich otoczeniu. My nie skusiliśmy się na kupno kwiatów, ale nie odpuściliśmy kolejnych porcji owoców.

Tak w skrócie minął nam pierwszy dzień w Bangkoku w, którym zostaliśmy jeszcze cztery dni o czym może będzie w następnym wpisie.

Komentarze

  1. Polecam zaopatrzyć się w metalowe słomki unikając generowania niepotrzebnych śmieci przy każdym kokosie :).
    Zacny wpis, aż tęskno do podróży.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedzialam, ze padnie temat słomki :D Chociaz slomki to na prawdę mikro malutki odsetek smieci, ktore nas tak niepokoja i na prawdę mamy wieksze problemy (polecam na przyklad rzestac jesc ryby, wtedy w znacznie wiekszym stopniu przyczynimy sie do dobrej zmiany), to zgadzam, sie slomki sa be. Na nieszczescie czesto zanim zdazysz nawet pomyslec, ze do twojego jedzenia zaraz ktoś wlozy plastik, to on juz tam jest. Albo odwrotnie, jedzenie w plastiku. Generalnie plastik jest tu totalnie wszedzie i to w ilosciach, które bolą nasze zachodnie eko serca :(
      PS. Nie kupie sobie metalowej rurki bo ich po prostu w ogole nie uzywam, chyba, ze pije kokos, a to sie na prawde nie zdarza czesto :) ale mieliśmy ze soba taka jedna plastikowa rurke wielokrotnego uzytku nawet :)
      To pisalam ja, Jagoda ;) buziaczki Kaziu :*:*

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Refleksje z kokosowego gaju

Birma - Yangon

10 miejsc, które warto odwiedzić w Pai