BKK


Jedziemy właśnie autostopem do Mandalay, ostatnie monsunowe deszcze zalewają okolicę i pomyślałam, że to może być dobry moment na notatkę.

Na początek chciałam zaznaczyć, że po wylądowaniu w Bangkoku i później w Yangon nasze telefonowe zegarki automatycznie dostosowały godzinę do lokalnego czasu ;) Jeśli nie wiesz o co chodzi, koniecznie przeczytaj wpis z Kijowa!

Nasz pobyt w Bangkoku był bardzo intensywny. Dużo chodziliśmy (żałuję, że nie miałam w telefonie tej aplikacji co mierzy kroki albo kilometry ;), zwiedzaliśmy i jedliśmy. Moje pierwsze wrażenie było takie, że chyba mogłabym tam chwilę pomieszkać. Podtrzymuję to zdanie i co więcej, myślę, że jedynie tak da się poznać prawdziwy Bangkok. W związku z tym, że jest to bardzo turystyczne miejsce większość rzeczy, które chcemy zobaczyć są pełne przyjezdnych, a lokalsi zupełnie nie są zaskoczeni widząc białe twarze nieporadnie wskazujące do autobusów i pałaszujące w kółko pad thaje. My nie byliśmy wyjątkiem ;)



Bangkok to bardzo łatwe i przyjazne miasto. Myślę, że ciekawie byłoby zwolnić tempo, zatrudnić się w jakimś hostelu chociażby za zakwaterowanie i mieć czas na długie pogawędki z podróżnikami, backapckersami, starszymi panami i paniami, którzy na emeryturze jeżdżą po świecie i opowiadają swoje historie dzieciakom...Są tam wieczorki filmowe i kabaretowe, knajpki z klimatem, kursy gotowania, masaże, a wszystko to ładne i przyjemne dla nas przyjezdnych. Nawet kibelki mają sedesy z prawdziwego zdarzenia i nalepki "happy tourist toilet" ;)


Innym zjawiskiem, które obserwowaliśmy w Bangkoku (a raczej w samym jego centrum) jest jego zróżnicowane społeczeństwo i to jak razem, wymieszane, płynie codziennie przez miasto. Z jednej strony widać ludzi bardzo biednych, sprzedających na przykład uliczne jedzenie albo wręcz leżących w różnych kątach lub na chodnikach, a z drugiej wykształconych, relatywnie bogatych tajów ze smartfonami, fryzurami, tatuażami i kawą ze starbucksa, lecących do pracy w korpo. Przepaść między nimi wydaje się ogromna, być może dlatego, że i jednych i drugich widać prawie na każdym kroku. Choć wszyscy stoją w tych samych korkach, jadą tym samym autobusem i modlą się w tej samej świątyni, ci drudzy wyglądają jakby troszkę mniej tam pasowali. Pod wysokimi biurowcami płyną rzeczki pełne śmieci i stoją małe domki z blachy falistej, bambusa i liści palmowych. Garnitury i koszule kontrastują z brudnymi ulicami i rozpadającymi się autobusami...A tymczasem na Khao San Road naganiacze bez obciachu zapraszają wszystkich na znamienity ping pong show ;) 

Kuba opisał dokładnie nasz pierwszy dzień w Tajlandii, to ja opowiem o drugim. Na samym poczatku byliśmy w Pałacu Królewskim, który jest atrakcją numer jeden Bangkoku. Wstaliśmy wczesnie rano i poszliśmy na autobus, żeby dotrzeć tam jak najwcześniej, przed grupami wycieczkowymi. Dotarliśmy pół godziny po otwarciu i...potoki turystów głównie z Chin już wartko wylewały się z autokarów, a barierki ustawione w długi labirynt wyznaczały dla nich tor w stronę bramy wejściowej. Chowając rozczarowanie do kieszeni okryliśmy szybko nogi i ramiona i ruszyliśmy za nimi. Pałac jest piękny i bardzo imponujacy. Na prawdę warto się tam wybrać. Bogata architektura i zdobienia robią wrażenie. Mimo, że tłum odwiedzających czasem przerasta to pałac zdecydowanie zaliczamy do must see. 
 

Kolejne miejsce, do którego poszliśmy to Wat Pho, a tam wielki posąg leżącego, odpoczywającego Buddy. Posąg mierzy 46 metrów długości i 15 m wysokości. Pięknie zdobione masą perlowa stopy Buddy mają długość 5 metrów. Czubek jego głowy dotyka sufitu świątyni. Podziwianiu złotej postaci towarzyszy głośne, metaliczne szukanie. Za plecami Buddy ustawione są specjalne metalowe wazy, do których wrzuca się drobne monety, oczywiście na szczęście :) Cały kompleks Wat Pho jest również bardzo piękny. Jest tam ponad tysiąc wizerunków Buddy, przepiękne malowidła na ścianach i filarach, kolorowe, ceramiczne plytki na wielkich stupach, czerwono złote sufity...no i oczywiście milion turystów ;) Po Wat Pho mieliśmy iść od razu do Wat Arun, po drugiej stronie rzeki, ale przez natłok wrażeń i masakryczny upał postanowiliśmy iść odpocząć. Wróciliśmy do hostelu, zjedliśmy pad thai i byliśmy gotowi zwiedzać dalej.

 


Wróciliśmy autobusem do przystani przy targu kwiatowym i tam przeplyneliśmy promem prosto do Wat Arun (za 4 THB). Ta świątynia jest trochę inną niż poprzednie opisane. Jej białe ściany zdobiły delikatne motywy kwiatowe, a wielka stupa także była jasna, zupełnie nie złota, ozdobiona na zielono, żółto, rudo. Bardzo się nam tam podobało :)
 


Wieczorem chcieliśmy pojechać do parku Lumpini ale po >na prawdę< długim spacerze do metra, którego nie było tam gdzie miało być, poddaliśmy sie i wsiedliśmy w powrotny autobus. Po drodze postanowiliśmy jednak podjąć drugą próbę znalezienia China Town. Tym razem się udało :D ale zgiełk! China Town nocą to prawdziwe szaleństwo :) tysiące stoisk z jedzeniem ciągną się wzdłuż kilku pasmowej drogi, po której próbują kursować autobusy i samochody. Między nimi jak mrówki ludzie chodzą od stoiska do stoiska pałaszując wymyślne przysmaki. Niestety było tam mnóstwo mięsa i dużo jeszcze żywych chomarów, ryb i innych zwierząt :( udało się jednak znaleźć coś dla nas. Skusiliśmy się na smażone bułeczki z czymś zielonym w środku, chyba szpinakiem - były pyszne, i na słodkie, chińskie a'la pączki, podawane z zielonym sosem kokosowo pandanowym, mniaaaam! Pojedlismy i do domu ;) Tym razem zdecydowaliśmy się wrócić tuktukiem. Kierowcy najpierw chcieli od nas 150 THB na co bynajmniej nie chcieliśmy się zgodzić. Trochę się potrgowaliśmy, potem odeszliśmy parę kroków i znalazł się kierowca, który zgodził się zabrać nas za 80 THB. Sukces! No i było ekstra :) Szaleńcza jazda ulicami Bangkoku w rozswietlonym na różowo-niebiesko tuktuku bardzo się nam spodobała ;)









Na tym zakończę mój dzisiejszy wpis bo jest on już chyba bardzo długi :O Jeszcze tylko kilka rad i informacji:

Wskazówki:
>> Z okolicy Khao San Road jedzie autobus nr 53, którym za 6.5 THB pojedziesz do: Pałacu Królewskiego, Wat Pho, Pak Khlong Talat (czyli na targ kwiatowy i na prom do Wat Arun), Chinatown i na dworzec Hua Lampong. Dla porównania, Tuk tuki chcą około 100 THB. Można się targować, ale jak chcesz oszczędzić, wsiadaj w 53 ;)

>> Z i na lotnisko Suvarnabhumi prosto z/na Khao San Road jedzie autobus S1 za 60THB a z i na Don Mueang jedzie A4 za 50THB

>> Pałac królewski zatłoczony jest zawsze, nawet rano.

>> Przygotuj się na to, że wszystko może trwać dłużej niż zakładasz. Ale to chyba wszędzie w Azji Płd Wsch.

>> Kup sobie kartę SIM z Internetem. My tego nie zrobiliśmy, ale na pewno zrobimy następnym razem. Będzie Ci po prostu łatwiej i sprawniej.

>> Wygląda na to, że można (trzeba!) targować się o wiele różnych towarów i usług, ale raczej nie o jedzenie. Jeśli jest za drogo, odejdź trochę od atrakcji/zabytków lub od Khao San Road.

>> Ceny biletów: Pałac: 500 THB, Wat Pho 100 THB, Wat Arun 50 THB, Wat Benchamabophit 50 lub 100 THB, Złota Góra 50 THB

>> Warto korzystać z transportu wodnego. Łódki nie turystyczne, takie z pomarańczową chorągiewką kosztują ok 15 THB.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Refleksje z kokosowego gaju

Birma - Yangon

10 miejsc, które warto odwiedzić w Pai